Nie ma Wolności bez Krasnoludków
 

Czerwony Marsz
Foto: Mieczysław Michalak
 

W głębi ulicy migają czerwone skrzydła, to milicjanci niosą transparent: "Barszcz Czerwony".
Ilość aresztowanych wzrasta. Z nyski odzywa się co chwila komenda: "Łapać czerwonych, łapać czerwonych". Milicjanci krążą w tłumie, obserwując, kto jak jest ubrany. Są czujni, wyławiają najmniejszą część garderoby w kolorze czerwonym. Obok prowadzona jest dama w czerwonej czapce, gdzieś dalej inna dama w czerwonych rękawiczkach i facet w czerwonym szaliku. Major z towarzyszem Jarkiem mijają grupę z czerwonymi muszkami i kokardkami. Docierają do zegara.
– Czy maska Lenina była na dziobie krążownika? – upewnia się towarzysz Major.
– Tak – odpowiada towarzysz Wardęga.
W pobliżu leży "Czerwona Gwiazda Wigilijna" i resztki rekwizytów po "czerwonych kolędnikach", z boku migają też portrety klasyków rewolucji. W oddali robi się zbiegowisko. Kolejny oddział milicji podąża w tym kierunku.
– A więc to nie koniec! – mówi towarzysz Major.
Kilka młodych dam w pobliżu zegara wykazuje się dużą inwencją. Malują sobie paznokcie na czerwono, część z nich unosi palce, które schną na lekkim wietrze. W przejściu pod ulicą zbiera się tłum.
Major rozgląda się, ktoś z psem, który ma czerwoną kokardkę, mija zmęczonych milicjantów.
Z megafonu odzywa się inne hasło: "Funkcjonariusze milicji proszeni są o zejście do podziemia". Tłum, słysząc to, wybucha śmiechem.

Fragment opisu happeningu pt. "Wigilia Rewolucji Październikowej" w 1988 roku, z książki Waldemara "Majora" Fydrycha pt. Żywoty Mężów Pomarańczowych